Zespół Szkół nr 1 w Pszczynie

Szkoła Podstawowa nr 5
· III Liceum Ogólnokształcące

Godło Polski i logo Pszczyny

...o wizycie naszych zachodnich sąsiadów w Zespole Szkół nr 1 w ramach wymiany językowej.

Ulica Bielska szumi cicho. Samochody spieszą gdzieś ze sprawami swoich kierowców, wiecznie zajęte, wiecznie na drodze. Bloki i sklepy szykują się do długiej, zimowej nocy. My, jakby na przekór zasypiającemu miastu,   czekamy. Ponad nami  - kościół Wszystkich Świętych.  Nagle wszystko zaczyna promienieć:  lód na drodze  rozbłyska. To pomarańczowy okrąg zachodzi poza horyzont. Nie jesteśmy jednak czuli na przedstawienie naszej gwiazdy. Stoimy zbici w ciasną grupkę. Lutowy mróz wpija się w każdy niezasłonięty szczelnie tkaniną kawałek skóry. Nie czuć jednak zniechęcenia – to bardziej niepewność i ogromna ciekawość.  Czekamy.

Zmrok zapada szybko i gdy autokar wjeżdża ostatecznie na parking, ledwo potrafimy dostrzec jego złotawą  barwę. Podchodzimy bliżej – my, zmarznięta grupka nastolatków, niemal całkowity przekrój naszego Zespołu Szkół nr 1, o rozpiętości wiekowej od drugiej gimnazjum do drugiej liceum. Drzwi otwierają się i z pojazdu wysypuje się gromadka parunastu osób: blondyni i brunetki, lekko uśmiechnięci, odprężeni po locie do Pyrzowic. Stajemy naprzeciw siebie, starając się ignorować spojrzenia naszych gości. Całe szczęście oni robią to samo. Nasze uszy wychwytują pierwsze zdania po niemiecku. Ciekawość zdaje się kipieć dookoła nas.

Ostatecznie atmosferę przełamują  nasze germanistki – pani Magdalena Solik i pani Aleksandra Dutkowska – które stają na ziemi niczyjej pomiędzy nami i przy pomocy dwójki nauczycieli przybyłych z niemiecką młodzieżą, łączą nas w pary. Każdy Polak poznaje swojego Niemca-towarzysza. W końcu zamiast głośnych, jakby konkurujących ze sobą rozmów po polsku i niemiecku, słychać wszechobecny angielski. Każdy podaje rękę nowemu niemieckiemu koledze – czy też koleżance,  ładuje jego walizkę do bagażnika i odjeżdża do domu. Będzie on teraz także chwilowym miejscem pobytu dla Niemców i to na naszych barkach spoczywa  zadanie, aby w tym krótkim okresie od wtorku do soboty poczuli się oni w nim dobrze. Parking powoli pustoszeje w rytm odjeżdżających samochodów. Pszczyna  w końcu usypia. A wraz z nią – po zaprowadzeniu do pokoju, po kolacji, rozmowach, może obejrzeniu polskiej telewizji lub przejrzeniu  polskiej gazety, po wizycie na szkolnej dyskotece i pierwszym wypadzie na miasto – usypiają  też i nasi rówieśnicy z Niemiec. To jednak nie będzie taki zwykły tydzień.  Bergisch Gladbach, stutysięczne miasto w zachodnich Niemczech, będące zarazem od 1993 roku naszym miastem partnerskim, a przynajmniej jego mała część,  reprezentowana przez tych nastolatków, układ się do snu.

Siedemnasty lutego przechodzi płynnie w osiemnasty dzień tego miesiąca, a o godzinie wpół do ósmej budzą nas wcześniej starannie ustawione alarmy. Czekamy na parkingu.  Cel: Kraków. Chociaż w autokarze siedzimy raczej cały czas osobnymi grupkami – Polacy tam, Niemcy tu – słychać więcej rozmów po niemiecku z polskim akcentem i angielsku z niemiecką manierą niż poprzednio. Mijamy małe polskie wsie i większe miasta, a nasi goście patrzą z ciekawością za okna. Słońce  nie poświeci nam dzisiaj  – niebo cały dzień kryje się za stalową maską. Nie umniejsza to jednak wrażenia,  jakie sprawia Kraków. Chociaż jest niespełna 9 rano i pochmurno, ogromna, ceglasta bryła miasta wisi nad nami monumentalnie,  jakby wiedziała, że nie potrzebuje niczego więcej prócz swojego wyglądu, aby robić wrażenie.

Po wyjściu z autobusu suniemy leniwie brzegiem Wisły w drodze na Wawel. Mijamy inne wycieczki zagraniczne – to miasto chyba nigdy nie odpoczywa od turystów. Po krótkich oględzinach dawnej siedziby królów przechodzimy na Rynek. To tutaj rozdzielamy się po raz pierwszy: Niemcy wyruszają zwiedzać całe Stare Miasto z niemieckojęzycznym przewodnikiem, my zaś mamy czas wolny. O czternastej ponownie wszyscy spotykają się na Rynku. Przechodzimy w kierunku Kazimierza, a ulice stają się coraz ruchliwsze. Tutaj nasi zagraniczni znajomi mogą po raz pierwszy odpocząć po długiej wędrówce zimnymi ulicami Starówki pod zachmurzonym, jakby na kogoś obrażonym, niebem. Wychwytujemy więc znakomitą okazję do integracji i poszczególne grupki Polaków, lepiej obeznane z ciężkimi  do wymówienia nazwami polskich ulic, prowadzą naszych zachodnich rówieśników do kawiarni i sklepów z pamiątkami. To tutaj, dzięki wypiciu dobrej kawy lub herbaty, nawiązują się głębsze znajomości i  przyjaźnie.  Rozmowa zdaje się dawać radość obydwu stronom, a dla wielu osób to zarazem pierwsza okazja do tak długiej pogawędki  po angielsku. I chociaż nie rozmawiałem wtedy z wszystkimi osobami, żadna ze spotkanych przeze mnie nie miała najmniejszego problemu z komunikacją. Chwała lingwistom.

Wracamy do autobusu lekko błądząc, cały czas mając jednak Wisłę za nasz stały punkt orientacyjny. Ciężkie chmury przypominają mi kowadła, zawieszone na niewidocznych sznurkach nad naszymi głowami. Tylko czekać, aż lunie. Deszcz, o dziwo, nie pojawia się jednak ani razu. Staje się coraz chłodniej i kiedy wreszcie widzimy złotą barwę naszego środka komunikacji do Pszczyny, wielu wygląda, jakby chciało płakać ze szczęścia. Wracamy wśród atmosfery zmęczenia, ale zarazem jakiejś dziwnej satysfakcji. Rozmów nie ma  zbyt wielu, raczej szepczemy cicho do swoich towarzyszy. Wieczorem spotykamy się u kolegi na wspólnym bilardzie. Nie słychać polskiego.

We czwartek  Polacy, odpoczywający po tak długim używaniu języków obcych, czekają na powrót Niemców ze zwiedzania muzeum obozu zagłady w Oświęcimiu. Nazwa Auschwitz padała wczoraj często, gdy dyskutowano żarliwie o jutrzejszej wizycie. Pogoda nie pomaga w zmierzeniu się z przeszłością – jest jeszcze zimniej niż wczoraj.  Nasi znajomi wracają w ciszy, nie ma śmiechów, nie ma rozmów. Jednak po świetnej wspólnej kolacji o 18, planowany wypad na rynek wychodzi nam zgodnie z planem. Wracając o 23 do swoich domów cała gromada nastolatków wygląda o wiele radośniej, zachowując się w podobny sposób. Demony przeszłości zostały pokazane, skonfrontowane – i pokonane. Tak przynajmniej to czujemy, śmiejąc się z naszymi kolegami i koleżankami.

Piątek mija szybko. Warto by dodać – niestety. Po wizycie w Starostwie Powiatowym, gdzie zostaliśmy przyjęci przez pana starostę ciastkami, miłymi słowami i filmem o naszym powiecie, wyruszamy do szkoły. Ciekawe zabawy językowe dające wszystkim, jak określili potem nasi znajomi, „Viel Spass” prowadzone przez Roberta Synoczka, jednego z najlepiej władających  językiem niemieckim uczniów naszej szkoły, odbyły się w godzinach od 9 do 11. Potem przychodzi czas na obiad, aby pokazać naszym gościom, co jedzą polscy uczniowie. Rozczarowania posiłkiem, rzecz jasna, nie ma i już syci ponownie ruszamy  ku rynkowi. Tym razem czeka nas spotkanie z inną ważną osobistością – panem burmistrzem. Przyjmuje nas jego zastępczyni – po krótkich słowach obdarowuje każdego przysmakiem naszego regionu, oblatami, które już niedługo znajdą nowych fanów w  Niemczech. Następnie nasi koledzy idą zwiedzać nasz piękny zamek pszczyński, skuszeni jego widokiem z zewnątrz.  Spotykamy się w kawiarni na rynku. Nie możemy pojeździć na łyżwach przez kolejny psikus pogody – tym razem słońce świeci jak szalone, zupełnie jakby rekompensując nam wcześniejsze braki. Po kupnie pamiątek wracamy do domów i spotykamy się o 18 w szkole na pożegnalnej kolacji.  Przy posiłku towarzyszy nam mini koncert Miłosza Dudka z siostrą, a jedzenie, pochłaniane z taką ochotą, zostało uprzednio przygotowane przez uczniów naszego ZS nr 1. Jednak czuć zmęczenie po tak wielu atrakcjach ostatnich dni – planowany ponowny wypad na miasto nie wypala.  Idziemy spać. Jutro pożegnanie. Wielu woli o tym nawet nie myśleć – zarówno Niemcy, jak i Polacy.

I znowu stoimy na placu,  tak samo, jak  we wtorkowy, pełen niepewności i wzajemnej ciekawości wieczór. Tym razem Pszczyna także ziewa – dopiero budzi się z kolejnego snu. Złote błyski wracają na patynę dachów, na dymy ponad kominami. Wszystko wydaje się lśnić tak samo jak pięć dni temu. Wszystko jest takie samo. Na pewno?

Po raz ostatni podaję rękę mojemu towarzyszowi i znów spoglądam na kościół.  Dla niego ten niecały tydzień to było tylko mrugnięcie okiem. Witraże rozbłyskują jasnym płomieniem, gdy autobus odjeżdża w kierunku Pyrzowic, ciągnąc za sobą niemrawą strużkę szarawego dymu spalin. Stoimy w tej samej ściśniętej grupce ludzi, w której staliśmy tak niedawno… to jednak wieki. Ale nie czujemy smutku.

Wszyscy czekamy  na rewizytę.

Jan Jamrozik

Więcej zdjęć...

Copyright © 2009-2017 by zs1pszczyna.pl - Wszystkie prawa zastrzeżone

Projekt i realizacja - Rafał Ples
Modyfikacja projektu - Wojciech Pszonak